środa, 28 września 2016

Dziewczynka



W zasadzie to nigdy mi do głowy nie przyszło, że będę musiała coś takiego zrobić. Dotąd obserwowałam pasy z bezpiecznego kąta. W końcu jednak musiałam postawić swoją stopę po za chodnik, tego ode mnie wymagał ten, kto pasy stworzył.

Dnia 12 Września przystanęłam przy krawężniku i patrzyłam. Nieopodal malowało się ruchliwe skrzyżowanie, obok mnie kilka osób - zarówno dziewczyn jak i chłopców - oglądało się za siebie nerwowo. Chyba żaden z nas nie był przygotowany na przejście przez pasy, które mieliśmy przed sobą. Było ich kilka, tak że każdy mógł mieć "swoje". Niby taka zwykła uliczna zebra. Biała farba na czarnym asfalcie. Nie powiedziałabym. Pasy były przeplatane również odcieniami szarości. Coś nam tu wszystkim dziwnie pachniało - końca nie było widać, jedynie początek. Nawet kolory samochodów traciły swój blask, kiedy przejeżdżały przez zebrę. Żadnych świateł, widoczność drwiąca.

Porozmawialiśmy ze sobą chwilę. Wszyscy byliśmy pewni, że nie mamy co czekać na zielonego ludzika. W tamtym momencie wszyscy mieliśmy zielono jedynie w głowie.
Każda osoba podeszła do swoich pasów. Były one położone obok siebie w równych odstępach. Stanęliśmy w wyznaczonych miejscach i wzięliśmy głęboki wdech. Jeden z chłopców odważył się jako pierwszy przekroczyć granicę chodnika. Zrobił krok, potem drugi. Do dziś nie wiem co to było, może uśmiech? W każdym razie coś w zachowaniu chłopaka podniosło nas wszystkich na duchu.
Podeszwa buta dotknęła asfaltu. Zaraz w jej ślady poszła druga. Tak naprawdę nie umiem tego opisać. Tego co dopadło moje nogi. Nie mogłam zawrócić. To było naprawdę dziwne. Szłam więc w tym samym tempie przez cały czas. Pod pachą niosłam dziecięcą ciekawość, a na ramię zarzuciłam drobny niepokój. Narastało mi w głowie tyle pytań, że trudno byłoby je wszystkie zliczyć. Zaczęłam rozglądać się dokoła w poszukiwaniu wskazówek lub odpowiedzi. To co najbardziej przykuło moją uwagę to dziewczyna po lewej stronie. Szła swoimi pasami, ale nie była sama. Przy jej boku dostrzegłam dziewczynkę, miała na oko jakieś 9 lat, może mniej. Nie widziałam jej dokładnie, ale była niziutka i nosiła sukienkę lub spódniczkę. Takie dziecko nie mogło być starsze. Zastanawiałam się skąd się wzięła i jak długo tak wędrowały we dwie. Sama im trochę pozazdrościłam, nie zaprzeczę. Poczułam się w tamtym momencie odrobinę samotna, ale szybko rozwiałam smutki. Obserwowałam samochody, liczyłam kolory na zebrze i przede wszystkim z każdym krokiem zrzucałam balast niepokoju. Świat zdawał się płynąć w rytm jazzowego kawałka. Czasem mijałam po drodze porozrzucane śmieci - puszki, kartony, kapsle. Na jeden z tych kapsli prawie nabiłam się butem, ale zręcznie sobie poradziłam. Nie odczuwałam ciężkości wędrówki. Nogi zupełnie mi się nie męczyły, a myśli były lekkie jak piórko.

Jeszcze tylko kilka tych delikatnych, białych puszków zdążyło przefrunąć przez moją głowę, kiedy krzyknęłam ze strachu. Srebrne auto przecięło ulicę. Odskoczyłam Nogi poplątały mi się i prawie upadłam. Auto nie jechało bardzo szybko, problem polegał na tym, że mnie nie widziało i prawie zostałam potrącona. Co za szczęście! W tak mglisty czas jak ten byłam w stanie to zrozumieć, sama mało widziałam. Ale kierowca nie był ostrożny - to właśnie to przyprawiło mnie o dreszcze. Złapałam się za klatkę piersiową. Niepokój powrócił. Oddychałam wolno, próbując się uspokoić. Chociaż usiadłam na ziemi cały czas miałam wrażenie, że sunę do przodu. Wszystko co tu się działo było dziwne i temu nikt nie mógł zaprzeczyć.

Zdawało mi się, że moja wędrówka trwała milion lat. Krajobraz cały czas ulegał zmianie, pasy czasem wydawały się skręcać centymetr po centymetrze. Tylko mgła pozostawała. Mgła i ogrom pytań o to co dalej. Nadal podążałam potulnie swoją ścieżką, gdy w pewnym momencie poczułam rękę spoczywającą na moim ramieniu.
- Witaj! - usłyszałam.
Za mną stała niska, pucowata dziewczynka. Nie wiedziałam jakim cudem mnie dotknęła, nie sięgała mi nawet do pasa. Miała ciemne, duże oczy i dwa warkoczyki ułożone na jej głowie w koczki. Przez swoją porcelanową cerę przypominała mi trochę laleczkę - delikatną i kruchą. Złapała mnie za dłoń.
- Idziemy? - strzeliła uśmiechem.
Na całe szczęście nie trafił w serce, a odbił się od tarczy pobłażliwości, którą w tamtej chwili wyrażała moja mina. Mimo wszystko poszłyśmy dalej razem. W końcu nie byłam sama.
Prawda?

- A więc jak ci na imię? - spytałam po trwającej dłużej chwili ciszy.
- Nazywaj mnie jak chcesz - odparła mała, miętoląc przy tym rączką swoją sukieneczkę.
- Musisz się jakoś nazywać.
- Mówiono na mnie różnie.
- Może jednak opowiesz coś o sobie? - dopytywałam się.
Chwila ciszy. Parę sekund zamyślenia i lekki uśmiech. Tak, uśmiechnęła się półgębkiem. 
Myślałam w konsternacji. Dziecko mogło się wstydzić i uznałam to za całkiem urocze, ale w gruncie rzeczy było to też bardzo tajemnicze. Tajemnica. To słowo wydało mi się odpowiednie. Przekroczyliśmy chodnik po to, by przejść na drugą stroną i trafić na inny chodnik? Czy to był nasz cel? No bo po co się trudzić? Po co malować te pasy o idealnym kształcie i odpowiednim kolorze, w odpowiednich odstępach? Po co idziemy, skoro nie wiemy kiedy nadejdzie koniec, kiedy zobaczymy nasz cel? Nigdy nikt nie mówił mi o tym co zastanę na końcu, dlatego tak mnie to interesowało. Z jednej strony podejmujemy wyzwanie, więc czekamy na nagrodę, ale z drugiej strony to nie był nasz wybór. Ktoś poustawiał kulki, popchnął je do przodu i oczekiwał na to... jak daleko się potoczą? Czyż nie wybiorą tej strony, w którą pochylone jest podłoże? Refleksje przerwała mi nowa znajoma, złapawszy mnie za rękaw bluzki.
- Bałaś się, prawda? Nadal się boisz.
- Skąd to wzięłaś?
Ta mała była odważniejsza ode mnie. To dziś czuję się wobec niej tycia i nic nieznacząca - one tak działają na ludzi. Póki nie staną ci na drodze jesteś wielkim szczęściarzem. A kiedy już przed tobą stoją... no cóż. Nigdy nie pytają czy możesz podać im rękę, same się obsługują.
Dziewczynka znów się uśmiechnęła:
- Obejrzałam się do tyłu.
Jak za poleceniem nauczyciela skierowałam wzrok tam gdzie poprowadził mnie jego wskaźnik. Oniemiałam. Kilka metrów ode mnie szła pasami ciemnowłosa, wysoka dziewczyna. Oglądała się we wszystkie strony w panice. Odczuwałam przenikliwy chłód gdy patrzyłam w jej wielkie, niebieskawe, przestraszone oczy. Kawałek blachy. Kawałek blachy przyczepiony łańcuchem do jej lewej kostki. Część srebrnego samochodu...
Szybko odwróciłam głowę. Wiedziałam co to jest. Przeszłość. Wspomnienia. Nie potrafiłam odwrócić się drugi raz. Nie mogłam.
- Chodź - powiedziała neutralnie czarnooka.
Stałam bez ruchu.
- Musimy iść dalej - powtórzyła gdy otrzymała z mojej strony brak reakcji.
Czekała na mnie trochę dłużej niż chwilę. Czułam się sparaliżowana, to naprawdę byłam ja. Ledwo minęłam się wtedy z samochodem. Mogłam na tym ucierpieć i... stop! Dosyć! Czasem trzeba wziąć się w garść, a zwłaszcza wtedy kiedy dajesz przykład dziecku. Chociaż w tym wypadku to bardziej ja powinnam się wzorować na niej.
- Ty się nie boisz? - spytałam nieco drżącym jeszcze głosem.
- Nie - wzruszyła ramionami.
Jak ona powiedziała to tak obojętnie? Czułam podziw, naprawdę wielki.
- Hej, wejdę ci na barana! - ożywiła się mała.
- To chyba nie jest dobry pomysł...
- Ależ to genialny pomysł!
- Nie, wcale n...
Nie dokończyłam. Dziewczynka kopnęła mnie, a ja upadłam na kolana. Wspięła się na mnie i pociągnęła mnie za włosy jakby to były lejce. Chcąc ją zrzucić nie wzięłam pod uwagi tego, że cały czas jest uczepiona moich włosów, więc upadłyśmy obie, a ja złapałam się za głowę.
- Czy ty zwariowałaś!? - zawołałam - Czy ty... - urwałam nagle.
W prawej dłoni trzymałam wyrwane włosy. Wydusiłam z siebie tylko cichy pisk.
- Ty jesteś szalona!
Stała nieruchomo, jakby słowa nie docierały do jej uszu. Fioletowe worki pod oczami - skąd się tam nagle wzięły? Złapała mnie za rękę i ścisnęła. Przeczuwałam, że nie da mi uciec.

Cały czas przyglądałam się temu małemu stworzeniu. Im większy dystans pokonywałyśmy tym więcej się w niej zmieniało: twarz miała jak czterdziestoletnia, schorowana kobieta, a skóra dłoni - która wcześniej wydawała mi się niespotykanie delikatna, ciepła i cienka - tarła moje ręce jak papier ścierny. I ten mocny uścisk... cholernie mocny. Włosom w kolorze blondu brakowało połysku, a oczy miała jak gorzka czekolada - wygląd zachęcał do skosztowania, ale jakże łatwo można było przeliczyć się w smaku. Pomyślałam o wiedźmie uwięzionej w ciele młodej księżniczki. Tak, to było to. 
Sytuacja między nami nadal była napięta. W zasadzie do dzisiaj jest. W tamtej chwili pomyślałam, że jeżeli kiedykolwiek przekroczę granicę między jezdnią a chodnikiem to będę bardziej szczęśliwa niż na początku przypuszczałam - ona i ja rozstaniemy się. Przypuszczalnie na zawsze.

Po przejściu dłuższego dystansu zauważyłam coś czego wcześniej nie było - pasy nachodziły jedne na drugie. Krzyżowały się dwie zebry. Spojrzałam w prawo, szedł tam chłopak. Był wysoki, miał długie, kręcone włosy i również patrzył na białą farbę tak jak ja sekundę wcześniej. Gdy nasz wzrok się spotkał wymieniliśmy porozumiewawcze uśmiechy i po kilkudziesięciu krokach szliśmy już obok siebie. To było piękne - tyle mogę powiedzieć. Nasze drogi przez pewien czas złączyły się w jedną. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się... Nawet razem ominęliśmy parę przeszkód, które przed nami stanęły. Gdybym miała opisywać to w szczegółach zabrakłoby mi tchu, a streszczanie byłoby grzechem, więc skończę ten temat. Powiem tylko tyle, że w końcu musieliśmy się rozstać. I wina należała do jednego - do małego, czarnookiego stworzenia i jej chłodnych jak lód rączek.
- Bardzo chciałabym pójść z tobą - oczarowana ścisnęłam jego rękę.
- Przecież możesz. W każdej chwili możesz! - cisnął we mnie swoim pięknym, szerokim uśmiechem i pocałował mnie w policzek.
- Naprawdę chciała... - urwałam, przeszkodził mi głosik dziewczynki.
- Ależ nie możesz.
Postanowiłam: idę z nim, nie z małą kulą u nogi. Próbowałam jej to zgrabnie wytłumaczyć. Zatrzymaliśmy się na chwilę i kucnęłam przed nią, by lepiej widzieć jej twarz.
- Posłuchaj, decyzja należy do mnie i nie możesz od tak...
Policzek. Uderzono mnie w policzek, w miejsce gdzie otrzymałam pocałunek. Zaczęła mnie drapać po twarzy. Chłopiec podejmował próby uspokojenia jej, ale nie mógł jej dotknąć. Nie mógł nawet zbliżyć się odpowiednio, by choćby zwróciła na niego większą uwagę. Broniłam się tak jak mogłam - kopałam, machałam rękami na oślep. W końcu przestała. Stanęła na nogach i odepchnęła człowieka, za którym chciałam pójść. Nie mógł wrócić. Jego pasy zmieniły kurs, kierunek przez niego obrany był teraz na razie jedynym, który pozostał na róży. A ja podniosłam się i patrzyłam, ocierając jednocześnie krwawiący, podrapany policzek. Wtedy nie wiedziałam już nawet czy metaliczny posmak w moich ustach to rzeczywiście krew czy może smutek. Kolejna rana, którą mi zadała. Mała dziewczynka o brzydkiej twarzyczce i silnych dłoniach. Jedną z nich po raz kolejny złapała moją lewą rękę i ścisnęła bardzo mocno, wbijając w nią pazury. Jak za zaklęciem moja gardło poczuło to samo - ten sam ból i ten sam ucisk.

Oddychałam miarowo. Nic więcej nie mogłam. Czyżbym już się poddała? Tak się czułam. Czułam się przegrana. Do dziś zastanawiam się gdzie się podział mój honor, moja wola walki. Wszystko tak szybko znikło przez jedną istotę. Myślałam o niej, myślałam cały czas. Wtedy nie mogłam sobie nic uświadomić, po prostu nie przeczytałam całej tej historii, więc nie znałam wszystkich faktów. Teraz już wiem co nieco o takich jak ona. O ich brzydkich, starych twarzach i młodych ciałach. O ich błąkaniu się w czasie. Nikt nie zna dat ich urodzin, ale każdy wie, że żadna nie umiera. I puka do twoich drzwi czasem ze swojego własnego widzimisię, a czasem po prostu dlatego, że drewno miejscami próchnieje, a wtedy łatwiej jest się przedrzeć. Pomyśleć, że już powoli się uspokajałam...
- O rany! Popatrz! - powiedziała donośnie i pobiegła parę kroków do przodu, zanim nie upadłam.
- Prawie wyrwałaś mi rękę! - krzyknęłam i zasyczałam z bólu.
Mała nie miała litości - nie usłyszałam żadnego "przepraszam", a dostrzegłam jedynie słodki uśmiech i rumieniec zadowolenia. Gdy wstawałam musiałam się niewygodnie oprzeć, bo autentycznie nie czułam swojej lewej dłoni. Niestety zdążyłam tylko podnieść się z ziemi, a dziewczynka ponownie złapała mnie za bolącą już rękę.
- Hej, czy mogłabyś puścić? - spytałam grzecznie.
Patrzyła na mnie i nie reagowała. Spróbowałam jeszcze raz:
- Możesz puścić moją dłoń?
W końcu odzew. Pokręciła głową i pociągnęła mnie - tym razem delikatniej.

Wyrwanie się takiej siłaczce graniczyło z cudem, więc łatwo się domyślić co zrobiłam - zwyczajnie dałam sobie spokój. Mała zaprowadziła mnie do dziury w ulicy. To ona była powodem jej krzyku.
- Uważaj, bo wpadniesz - powiedziałam - Bądź ostrożna.
- Ale popatrz tylko! - zachwycała się.
Zostałam pociągnięta i chwilę potem kucałam razem z nią wtapiając wzrok w otchłań czerni pode mną. Otwór nie miał określonego kształtu, ale rzeczywiście był duży. Pochyliłam się, by zobaczyć czy w tej czerni kryje się... coś, cokolwiek.
- Chodź, idziemy - poderwałam się ostrożnie z ziemi, ale nie stanęłam na nogach. Nie mogłam. Dziewczynka przecięła powietrze tak jak to robi delikatny podmuch letniego wietrzyku - z gracją - i znikła w mroku. Wraz ze mną.

Upadek, krótki gardłowy krzyk. Nie próbowałam się podnosić. Powietrze w jednej sekundzie uszło z moich płuc, trochę jakby ktoś przekuł balon. Straciłam siły, zastąpił je wykańczający ból. Desperacko domagałam się tlenu. I domu. Chociaż nie wiedziałam jak miałby on wyglądać.
Dziewczynka położyła mi rękę na głowie, jakby chciała mnie pogłaskać i zapewnić, że wszystko jest w porządku. Następnie przewróciła mnie na plecy i spojrzała głęboko w oczy. Wpadliśmy w ciemność, która teraz znikła. Mogłam zobaczyć fioletowe worki pod wielkimi, czarnymi oczkami.
- Wstawaj, musimy iść dalej - usłyszałam gdy odzyskiwałam oddech.
Minęło trochę czasu zanim usiadłam i okiełznałam emocje. Niestety nie trzeba było długo czekać na atak przepełniony szczerym zawodem. Złapałam malą za kołnierz i zaczęłam krzyczeć przeplatając przez słowa łzy:
- Czemu to robisz? Ja... nie zawiniłam. Przestań, proszę... Przestań już...
Przy ostatnich słowach cała zalałam się łzami. Dziewczynka bez problemu pozbyła się moich rąk ze swojej koszulki i odepchnęła mnie od siebie zręcznie. Wyssała ze mnie wszelkie siły. Czułam, że nie dam rady się podnieść i dalej iść. Coś się zmieniło. Radykalnie.
Siedziała ze skrzyżowanymi nogami i po prostu patrzyła. Również wyglądała na zmęczoną. Kiedy podniosłam głowę i zdałam sobie sprawę gdzie jestem oniemiałam. To były pasy. Znowu te pasy. Dziury nad naszymi głowami nie było widać, ale byłam zbyt słaba, by wyciągnąc szyję dalej i się przyjrzeć. Kolejna obrana ścieżka. Żadnego zadowolenia.

Ja nie szłam, ja się włóczyłam. Dziewczynka nadal trzymała moją lewą dłoń, na której do dzisiaj widnieją blade blizny - ślady paznokci.
- Nie mam siły - powiedziałam do siebie po cichu.
Spojrzała na mnie jakby ze współczuciem. Chyba sama była zmęczona.
- Dlaczego mi to robiłaś? - pierwsza głośna wypowiedź rzucona na wiatr od dłuższego dystansu.
Mała zamyśliła się i uśmiechnęła ponuro:
- Takie jest moje zadanie. Jestem tu i już. Ale niedługo koniec.
Czułam w płucach każdy oddech, trochę jakbym dostarczała do płuc kamienie. Marzyłam teraz o słodkim odpoczynku. O czarnej jak te wielkie oczy nocy, która ukołysałaby mnie i zalała swoim kolorem całe zło jakiego doświadczyłam... albo moje oczy, bym nie widziała.
- Czemu nie dasz mi iść?
- Powiedziałam: takie mam zadanie. Twoim jest dojść do końca pasów, a moim...
Zebrałam się na to, by spojrzeć jej prosto w oczy. W te czarne, wielkie, widzące każdy szczegół oczy. 
- A moim zadaniem jest... być.
Zdanie, które najbardziej zapadło mi w pamięć ze wszystkich, które kiedykolwiek obiły mi się o uszy. Zdanie proste i zdanie jednocześnie bardzo trudne. W tym miejscu dzieje się coś wielkiego. Widzę trochę monochromatycznie, trochę nic nie widzę, ale nadal czuję. Ostatni pas. Krawędź chodnika. Mój upragniony cel. Mój cel. Upragniony? Cel? W zasadzie po przejściu tej wędrówki od samego początku aż do końca nie wiedziałam gdzie chcę dojść. Ale tą niewiedzą podążałam, a prowadziła mnie towarzyszka, która pozostawała niema. Zachęciła mnie do przejścia przez granicę.
- Poczekaj - wykrztusiłam słabo - powiedz mi jak masz na imię? Przynajmniej tyle...
Popchnęła mnie i upadłam na drugą stronę. Dzisiaj jestem jej wdzięczna tylko za jedną rzecz - za to, że zmusiła mnie do upadku, który zakończył raz na zawsze naszą znajomość i moją wędrówkę. Siedzę ma murku po drugiej stronie i obserwuję. Mojej towarzyszki nie rozpoznałam, ale teraz - z biegiem czasu - mogę powiedzieć, że kogoś rozpoznałam. Małą, dziewięcioletnią koleżankę owej dziewczyny, którą mijałam na samym początku. Zazdrościłam jej, głupia byłam. Powierzchowność wiele umie namieszać i zwojować. Osobiście kibicuję i trzymam kciuki, zarazem dziewczynie jak i jej depresji.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję, za każde słowo pozostawione w komentarzach :)