czwartek, 4 sierpnia 2016

Złodziejka


Weszła cicho do pokoju. Powoli. Zauważyła leżące na szafce nocnej zeszyty wraz z budzikiem. Nic. Poprawiła swoje miedziane loki i nie tracąc czasu skupiła się na zadaniu. W głębi pomieszczenia błyszczał stojący na półce z książkami świecznik, w którym odbijały się poranne promienie słońca padające przez okno. Nie zepsuj tego. Jeden krok. Drugi. Patrz na podłogę. Patrz na niego. Po jej lewej stronie stało łóżko. Wyglądało równie spokojnie co śpiący na nim starszy pan. Dziewczynka dawała mu jakieś 75 lat, może 80, ale akurat ta informacja nie była jej szczególnie potrzebna. Wiedziała natomiast, że pora, o której staruszek wstaje zbliża się wielkimi krokami. Obserwowała ten dom od paru dni, wiedziała, że może tu znaleźć coś wartościowego. Miała już stary medalion, portfel i parę innych rzeczy, które schowała w swojej pojemnej torbie kupionej rok temu specjalnie dla takich celów.
Czas. Zerknięcie na zegarek ją zdradziło. Skupienie skoncentrowało się na jednej płaszczyźnie, podczas gdy kontrolować musiała kilka. Potknęła się o coś i upadła z hałasem obijając się o stary bujany fotel i tym samym wprawiając go w ruch.
Dziadek szybko obrócił się na łóżku i wymierzył w nią pistolet. Zamarła. Może był ślepy i mnie nie widział? Kurcze, nie kombinuj. To głupie - wpadłaś. Dotarło do niej co znajduje się w ręku człowieka. Zobaczyła, że to nie mogła być atrapa. Powoli wstała zostawiając torbę na podłodze. Bujany fotel skrzypiał cicho.
- Przepraszam. Proszę... odłożyć pistolet. Naprawdę przepraszam.
Mężczyzna nie odpowiadał. Ta cisza sprawiła, że jej oczy stały się szklane. Nie ma nic gorszego niż cisza - żadnego znaku. Żadnego hasła. Nie liczyła na litość, chciała usłyszeć inne słowo. "Policja".
- Proszę pana - załkała - proszę...
- Dziecko, ale cię wystraszyłem. Nie płacz.
Przyjemny, ciepły, słaby głos. Spojrzała na niego swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Wyglądał trochę jak Święty Mikołaj, ale bez brody i okularów. Jak dla żartu miał na sobie czerwoną koszulkę. Jego twarz - równie przyjemna co jego głos - wyrażała współczucie. Małe, ciemne oczy, które okrążały zewsząd pokaźne zmarszczki. Wąskie, blade usta, za to lekko zaczerwienione z gorąca policzki. Prawie tak czerwone jak jej własne. Żeby zbić kontrast odłożył pistolet na stertę zeszytów - niewiele pomogło.
- Nie bój się, dziecko. Kim w zasadzie jesteś? - spytał podnosząc się.
Po chwili roztaczającej sie dokoła ciszy dodał tylko "Hm?" i nadal czekał.
- Jestem... - nie chciała dać sobie przegrać - Morgan. To moje nazwisko.
- Wybacz mi panienko Morgan, że Cię tak wystraszyłem. 
Nie poruszył sprawy kradzieży, nie chciał dzwonić na policję. Po prostu przepraszał. A dziewczynka stała tam dalej. Zwyczajnie zdziwiona. Choć pytanie jakie później usłyszała jeszcze bardziej namieszało jej w głowie.
"Herbaty?"
Pan o nazwisku Bergstern, bo tak się przedstawił, skończył przebierać się kwadrans temu, a teraz oboje razem z "panienką" siedzieli przy okrągłym, jasnym stole, pijąc gorącą, świeżo zaparzoną herbatę.
- To niezręczne...
- ... pić herbatę z człowiekiem, do którego przyszło się w odwiedziny?
Popatrzyła na ironiczny uśmiech starca.
- Tak, właśnie tak - sama uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła bawić się łyżeczką od herbaty.
- Jeżeli chodzi o ten pistolet - zaczął - to ja naprawdę nie chciałem zrobić panience krzywdy. Przed panienką przychodziło tu jeszcze kilka osób. Uciekają gdzie pieprz rośnie, a ja nie muszę ruszać się nawet z łóżka.
Kolejny uśmiech. Morgan pomyślała, że staruszek był całkiem sprytny. Choć musiał mieć również spory zapas szczęścia. W dzielnicy, którą zamieszkiwał dawniej stale dochodziło do kradzieży lub pobić. Sprawcami byli młodzi ludzie, którzy szukali pomocy. Byli biedni. Cała dzielnica była biedna. W miarę upływu czasu sytuacja uległa poprawie. Tutejsi ludzie stali się żartobliwie nazywani "specami od ochrony dorobku". W zasadzie taka była prawda: przeszłość nakazała im przystosować się do tego środowiska nawet jeżeli zostawili je już za sobą. Okraść tamtych ludzi... to graniczyło z cudem. A jednak jej się udało. Prawie. A miała zaledwie 11 lat.
- Pan wie, że przyszłam pana okraść - schyliła się po torbę i wyjęła przypadkową rzecz, był to medalion - Te rzeczy należą do pana. Wszystko jest w torbie. Powinien pan zadzwonić na policję, a zamiast tego częstuje mnie pan herbatą. 
Bergstern wziął do dłoni biżuterię. Delikatnie dotknął długiego, złotego łańcuszka i uśmiechnął się jakby przeczesywał palcami kosmyk włosów swojej ukochanej.
- Jako jedyna nie uciekłaś - otworzył medalion i wtopił wzrok w jego wnętrze - Mógłbym powiedzieć, że dlatego, chociaż... tak, bardzo to pomogło - spojrzał jej w oczy - Zaczęłaś przepraszać, nie bałaś się konfrontacji, choć miałem broń. Dawno takiego dzieciaka tu nie było. Tak odważnego.
Znów uśmiechnął się do niej pogodnie. Tym razem i ona nie mogła powstrzymać się, by odwzajemnić uśmiech. Dla prawie dwunastoletniej dziewczynki nie ma nic wspanialszego niż skomplementowanie jej trudu. 
- Po takiej akcji zasługujesz na herbatę.
Rozmowa w sekundę stała się swobodna. Wymiana uśmiechów, jedzenie ciastek - takie proste rzeczy.
Wieczorem Morgan zwiedziła cały dom, odkładając rzeczy na ich miejsce. Głośno wyraziła swój żal, że musi wracać do domu z pustą torbą - oczywiście żartobliwie. Starszy pan znał sie na żartach, ale wyczuł też w jej młodym sercu prawdziwy żal, więc po kryjomu wsadził dziewczynie do torby pudełko ciastek i tak ich drogi się rozeszły...
...aż do czwartkowego popołudnia.
4 dni po nieudanej kradzieży zapukała do drzwi, które jeszcze niedawno bacznie obserwowała, a gdy się otworzyły pomarszczona, blada ręka przyjaznym gestem zaprosiła dziewczynkę do środka. Trudno jest odrzucić zaproszenie okraszone szczerym uśmiechem.
- Co cię tu sprowadza, panienko?
- Chciałam podziękować za ciastka - mówiła, siłując się z czarnym, wypastowanym butem, który trudno było jej ściągnąć - Mam też coś dla pana.
- To bardzo miłe, mogę wiedzieć co?
- Kawałek ciasta i masę pytań - zdjęła wreszcie but i strzeliła szerokim uśmiechem w stronę pana domu.
Zasiedli do stołu i położyli talerzyk z ciastem w honorowym miejscu - na samym środku.
- Popisowy numer państwa... - zamyślił się przez chwilę - wybacz, tak często mówiłem do pani per panienko, że zapomniałem jak ma pani na nazwisko.
- Morgan - odpowiedziała i schyliła lekko głowę.
Jej prawdziwym nazwiskiem nie było Morgan, podała je kilka dni temu, nie chcąc całkowicie przegrać tego starcia. Wystarczyło jej, że przyłapano ją na kradzieży. Zresztą doskonale wiedziała, że mieszka parę przecznic stąd i starszy pan na pewno jej nie zna. Teraz ciągnęła dalej to małe kłamstwo, bo wstyd było jej się przyznać.
- Dziękuję. A więc może przejdźmy do rzeczy: o co chciałaś mnie zapytać? - skupił na niej wzrok.
- O dużo. Bardzo dużo.. - zatrzymała się na chwilę, by ułożyć myśli i pytania, nadać im kolejność - Bo wie pan... Pan mnie nazwał odważną, ale to nie ja mieszkam w dzielnicy... Ona nie jest zbyt spokojna. Pan się nie boi?
Uśmiechnął się lekko w taki sposób, jakby odpowiedź była oczywista. Nie śpieszył się. Nasypał do herbaty łyżeczkę cukru i zamieszał ostrożnie.
- Kiedyś się bałem. Nawet bardzo. Ale teraz jestem już stary, przeżyłem życie, nie mam nic do stracenia. Czuwają nade mną. Nie mam się o co martwić.
- Jest pan starszym człowiekiem, przecież na takich ludzie częściej... - nie rozumiała, wpadła w konsternację.
- Czy diabeł diabłu straszny?
Morgan opadła na krześle. Oparła głowę i zaczęła myśleć. Nienawidziła poczucia niewiedzy. Chciała, by starzec przemówił, ale nie mogła powiedzieć tego wprost, ego jej na to nie pozwalało. Spojrzała w jego stronę. Zrozumiał.
- Żyję wśród chuliganów i złodziei, sam będąc niegdyś jednym z nich.
Dziewczynka zmarszczyła ciemne brwi. Analizowała. Czy ten pogodny starzec chciał ją omamić? Przechliła głowę na oparciu krzesła i patrzyła w okno. Popołudniowe promienie słońca. Dwa lecące obok siebie ciemne ptaki. Pojedyncza, mała chmurka - kleks zbyt rozcieńczonej w wodzie, białej farby odbitej na barwnym płótnie, którego autorem był pędzel niezdarnego Malarza.
- Proszę - jedyne słowo, któremu udało się przemknąć między jej myślami.
- Ludziom się wydaje, że do tego domu jest wejść trudno. Że czają się na nich czujniki, jakiś drut kolczasty, może jeszcze tygrysy przy łóżku. Ale to bujda. Ludzie są przyzwyczajeni. Pewnego razu wszystko wyłączyłem. Pomyślałem sobie: "O co Ty się stary dziadu boisz?" - zaśmiał się.
Historia jakby pogrążyła dziewczynkę w letargu. Nawet nie zauważyła kiedy nieostrożny Artysta szybko zmienił płótno na ciemniejsze i pozwolił sobie przysłonić swój wcześniejszy kleks następnym - dość ciemnym, w kolorze niebieskim.
- W domu mam dużo cennych antyków i wiele rzeczy prawie tak starych jak ja. Mogą mi je zabrać wszystkie. Najważniejsze z nich trzymam w specjalnym schowku. Chociaż i ja powoli gubię klucz do wszystkich skrytek.
Morgan poruszyła się na krześle i spojrzała znów na mężczyznę. Potrzebował chwili ciszy, by zacząć dalej mówić. Wziął łyk herbaty.
- Dla takiego starucha jak ja najważniejsze stają się wspomnienia. Ty chciałaś zabrać mi coś co wyglądało na cenne choć takie nie było. Zabrałabyś mi to, a ja nie czułbym bólu. Wspomnienia nie są ani uplecione ze złotej nici Ariadny, ani odlane ze srebra. Ich piękno jest głębokie i eteryczne. Piękno rzeczy martwych - płytkie.
Dziecko uroniło łzę i oparło głowę z powrotem o oparcie krzesła, patrząc na płótno. Wyglądało jak kobieta na wózku inwalidzkim czekająca w skupieniu przed oknem na dźwięk dzwonka do drzwi. Na spóźnionego gościa, który nosił dźwięczne imię - Śmierć.
Przez parę minut siedzieli w ciszy jak we śnie. Każdy w swoim własnym.
- W domu czuje się pan bezpiecznie. Powiedział pan, że ktoś pana chroni - odezwała się w końcu słabym, jakby zaspanym głosem Morgan.
- To osoba o błękitnych oczach i pięknych, różanych ustach. Kiedyś to ona się bała i miała we mnie oparcie, teraz to ona się mną opiekuje.
- Mimo, że był pan złodziejem, ona nadal... Co pan ukradł?
Policzki Bergsterna zaróżowiły się jeszcze bardziej niż tamtego poranka, w łóżku.
- Coś bardzo, bardzo cennego.
- Wspomnienie?
- Nie... - po raz kolejny zatrzymał się na chwilę w potoku swoich słów - Człowiek nie potrafi ukraść wspomnień. Ukradłem coś co stało się moją najcenniejszą zdobyczą. Mam to cały czas przy sobie. Własność osoby, która była równie sprytna co Ty i nigdy się nie poddawała. Od razu odpłaciłem jej się za to co mi zrobiła, ponad 50 lat temu.
- Co to było? Co panu zrobiła? - spytała z ciekawością.
- Pewnego dnia podeszła do mnie, dotlkiwie pobiła, narobiła wiele sińców i blizn, połamała kości i w końcu posłała mnie do szpitala z uśmiechem. 
- Kto był tak okrutny... To okropne - dziewczyna zaczęła łkać przejęta losem starca.
- Twoja babcia, panienko Cartwright. Ona skradła moje serce, więc ja skradłem jej.
Bergstern uśmiechnął się i wziął łyk herbaty. Dziewczynka zamknęła oczy, wciąż roniąc łzy. A Artysta, chcąc ją pocieszyć, zesłał na płótno stróżki swoich łez, które zaczęły spływać i rozlewać obraz, przysłaniając błękit patrzących na złodziei oczu, jakby na prośbę starca.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję, za każde słowo pozostawione w komentarzach :)