niedziela, 28 sierpnia 2016

Metronom


Kiedy 23 Lipca na ulicy Winstona Churchilla wpadło na siebie dwóch młodych chłopców nikt nie przypuszczał, że wyniknie z tego coś innego niż wzajemna wrogość, a zwłaszcza dlatego, że dzieciaki dosłownie na siebie wpadły. Szybki bieg pierwszego i nieuwaga drugiego skończyły się siniakami, bólem głowy, zdartym kolanem i utratą honoru. Siedmioletni chłopcy jeszcze długo krzywo na siebie patrzyli, ale w końcu dotarło do nich, że mieszkają na tej samej ulicy w bliskim sąsiedztwie i nie mogą się dłużej nienawidzić.


Z upływem lat szereg cudów sprawił, że nawet stali się sobie bliscy, chociaż żaden z nich nigdy nie powiedział tego głośno. Ludziom coś stale mydliło oczy, bo gdy rozmawiali z rodzicami chłopców często wspominali jacy to oni są do siebie podobni. Byli ponoć jak dwie krople wody. Jeden z nich - energiczny, uparty, wiecznie rozbawiony - kochał się wygłupiać i popisywać. Był lekkomyślny, a przy tym bardzo pewny siebie. Bujne blond włosy, bardzo jasne, niebieskie oczy i długie ciemne rzęsy.

Drugi - cichy, inteligentny, bardzo rozważny - spędzał czas na obserwacji ludzi i świata. Był sympatyczny i niezwykle pomocny. Ostrożnie stawiał kroki. Przyczesane gładko, odrobinę za długie, orzechowe włosy oraz zielone, ciekawskie oczy i garstka szarych, prawie niewidocznych piegów na nosie.

Może i byli podobni? Coś kazało ludziom tak twierdzić. Spędzali ze sobą dużo czasu. Chodzili stale od domu do domu, ciągle coś kombinowali i nigdy się nie męczyli. Najczęstszym miejscem ich spotkań był zegar - jedyny świadek zdarzenia z 23 Lipca. Kiedy chłopcy zderzyli się ze sobą tamtego dnia, po raz pierwszy go dostrzegli. Zobaczyli też wówczas, że zegar stanął i chłopiec z brązowymi włosami rzucił kawałkiem metalu, który miał z kieszeni w tarczę, co rzeczywiście podziałało. Ten uliczny zegar postawiono obok latarni dawno temu. Liczył sobie na pewno wiele, wiele lat, a mimo to trzymał się nieźle. Metalowa "nóżka" osiągała wysokość znaku drogowego, a tarcza patrzyła wprost na pasy położone przed nią. Spotkania przyjaciół były regularne - ta sama pora, to samo miejsce. Będąc w liceum przychodzili tam nawet z gitarą, na której blondyn grał od kilku lat. Chłopak o brązowawych włosach próbował śpiewać, choć nieumiejętnie. Wtedy po kilku minutach przed dom wychodził jeden z sąsiadów, który jako fanatyk ciszy o spokoju lubił chłopaków pogonić. Po dłuższym czasie zaczęli odliczać z cwaniackim uśmiechem, a gdy zobaczyli znajomą twarz na horyzoncie zrywali się w ustalonej kolejności i każdy biegł w przeciwne strony, by spotkać się znów pod zegarem i dokończyć piosenkę. Nieumyślnie przekazywali sobie wzajemnie różne cechy - to opanowanie, to wybuchowość. Traktowali siebie nawzajem tak, jakby byli braćmi, których żaden z nic nigdy nie miał.
Dzielili ze sobą tą jedną ulicę, swój charakter i wszystko co należało do nich aż do momentu ich rozstania.

Tego dnia blondyn nie przyszedł po zegar, a przynajmniej nie pod sam zegar. Stał dalej i zwyczajnie patrzył. Za nim jego matka i zachodzące powoli słońce. Przed nim paru granatowych facetów i wrak samochodu. W jego głowie "umiera!" i "chodź, idziemy".


Od tamtego momentu już żaden z nich nie chciał pojawić się pod zegarem. Ofiary śmiertelne. Samochodem jechało dwóch dorosłych mężczyzn. Kierowca ciężarówki nie zauważył świateł i nie zdążył zahamować w porę. Próbował skręcić, ale było za późno. Auto zatrzymało się przy zegarze. Zostało wbite w słup. Osoba siedząca po prawej stronie zmarła na miejscu, kierowca odszedł w szpitalu. Blondyn zastanawiał się jak miał z uśmiechem mijać miejsce, przy którym postawiono tyle zniczy?


Mimo tego przykrego wydarzenia 29 Sierpnia, sprzeciwu rodziców i silnych emocji umówili się na pierwsze po dłuższym czasie i ostatnie już spotkanie. Dochodził koniec ostatniego roku liceum. Około północy zakradli się pod zegar. Cisza była zabójcza i bardzo dziwna. Spojrzeli najpierw tarczę, a potem na siebie nawzajem. Wskazówki pokazywały godzinę 15:24. Na chodniku leżały pojedyńcze, małe kawałeczki, pochodzące zapewne od samochodu, i kamyki. "Przestańmy", pomyśleli. "Nie patrzmy". Blondyn ze łzami w oczach usiadł na chodniku, nie dbając o to czy może się pokaleczyć o strzępki 29 Sierpnia czy też nie. Położył przed sobą gitarę i rozpoczął piosenkę.


Wyobrażał sobie dźwięk tykania starego zegara, ale przychodziło mi to z trudem, choć słyszał to milion razy. "Umiesz to zrobić, na pewno pamiętasz". Uśmiech jego przyjaciela sprawił, że głęboko westchnął i również nieśmiało się uśmiechnął. Zaczął. Kilka razy wypadł z rytmu, raz rzucił kostką za głowę przysłuchującego się mu kolegi. Minęła godzina prób, w końcu na dobre ożywił wspomnienie i palce rwały struny delikatnie, ale stanowczo, wyćwiczonym ruchem. To jakby ojciec karcił dziecko, ale choć musiał pokazać swoją siłę, nie chciał przysłonić swej miłości do niego i nie chciał go zranić. Oboje rozpłakali się na dobre, gdy po kilku bisach blondyn mimo sprzeciwu ze strony orzechowej czupryny zagrał piosenkę po raz ostatni. Nawet sąsiad-fanatyk popatrzył przez okno i wrócił do łóżka, jakby nic się nie działo.


Chłopcy wiedzieli, że każdy bis był niepotrzebny. Piosenka nie była tak samo zagrana, stała się pusta. Wspomnienia dały jej zarys, ale zabrakło oddechu, który dawniej gościł w jej płucach. Tę melodię musiał zagrać przy metronomie. Zegar był ich metronomem. Metronomem ich przyjaźni i metronomem życia. Rytm jest w muzyce jak bicie serca. Metronom upływającego czasu.


Zegar zbudzono dzięki kawałkowi metalu i dzięki takiemu strzępkowi również zakończono jego żywot. Żywot, który podarował zegarowi chłopiec o zielonych oczach i który zegar postanowił razem z nim dzielić. Z chłopcem, który 29 Sierpnia o godzinie 15:24 jechał spokojnie na rowerze i został potrącony przez samochód, który za chwilę miał trafić w słup.


Zielonooki zastanawiał się jak miał z uśmiechem mijać miejsce,
przy którym postawiono tyle zniczy? Jak miał to robić skoro połowa zniczy świeciła ogniem dla niego?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję, za każde słowo pozostawione w komentarzach :)